WYCIECZKA STASZICAKÓW DO BUDAPESZTU

NewsyMożliwość komentowania WYCIECZKA STASZICAKÓW DO BUDAPESZTU została wyłączona

W samej końcówce roku szkolnego, kiedy stopnie są już wystawione i wszyscy przeżywamy coś w rodzaju „wstępu do wakacji”, w dniach 14 – 16 czerwca klasa IA wraz z gośćmi z klas IB, IC, IIC, IID i absolwentek z niedawnej IVC pod opieką profesorek – Sławomiry Dziewięckiej, Moniki Karlik i Katarzyny Michty oraz pilota – przewodnika Sebastiana Kalicińskiego reprezentującego BP „Index” miała okazję zwiedzić stolicę Węgier – Budapeszt wraz z urokliwymi miasteczkami tzw. Zakola Dunaju. Wycieczka rozpoczęła się już o 4 rano (!), jednak nie narzekaliśmy na wczesną porę, bo byliśmy podekscytowani wyprawą do kraju „węgierskich bratanków”.

Do węgierskiej stolicy dotarliśmy około południa i od razu udaliśmy się na krótki spacer. Jako pierwszy zobaczyliśmy zamek, znajdujący się w parku miejskim Városliget. Budynek jest kopią części pewnego rumuńskiego zamku, łączy też różne style architektoniczne – gotyku, renesansu i baroku. Tworzy jednak spójną całość, jest trochę tajemniczy i mroczny. Budynki znajdujące się wokół niego również są kopiami zabytków, wybudowanych w różnych częściach świata. Obecnie w zamku ma swoją siedzibę muzeum rolnictwa.

Nieopodal znajduje się jedno z najważniejszych miejsc w Budapeszcie, czyli Plac Bohaterów (Hősök tere) z Pomnikiem Tysiąclecia, który stanowi wysoki cokół z archaniołem Gabrielem na szczycie, otoczony na dole przez posągi księcia Arpada i jego wodzów. Pomnik otacza półkolista kolumnada, przedstawiająca ważne postacie z węgierskiej historii (w tym Ludwika I, znanego w Polsce jako Ludwik Węgierski).

Po obejrzeniu placu i krótkiej sesji zdjęciowej przejechaliśmy  prosto do Bazyliki św. Stefana, największej budapesztańskiej świątyni. Rzadko który kościół wywołuje u wszystkich zwiedzających tak zgodny zachwyt. Wspaniała jest zarówno bryła, jak i doskonale jednolite stylistycznie, przebogate wnętrze. Spośród elementów bogatego wystroju zapamiętaliśmy rzeźbę św. Gerarda mieszczącą się w przedsionku świątyni, kopułę z mozaiką przedstawiającą Boga Ojca oraz wzbudzającą mimo wszystko mieszane uczucia zamkniętą w relikwiarzu zmumifikowaną rękę św. Stefana.

Potem były różane lody, pierwsze langosze i ćwiczenia lingwistyczne – węgiersko – polsko – angielskie, ponieważ okazało się że spora część Węgrów całkiem nieźle mówi po angielsku.

Pełni wrażeń i nieco już zmęczeni, pojechaliśmy na obiadokolację, a następnie do hotelu noszącego międzynarodowo brzmiącą nazwę Actor.

 

Budapeszt – dzień drugi

Drugi dzień naszego wyjazdu rozpoczęliśmy od śniadania w hotelowej jadalni. Niedługo potem, wyruszyliśmy na przejazd autokarem po mieście, aby podziwiać bogatą i różnorodną architekturę węgierskiej stolicy

Pierwszym punktem programu było wejście do węgierskiego Parlamentu, który jest niewątpliwie symbolem Budapesztu, a w dodatku jednym z największych budynków parlamentu na świecie. Wielu naszych uczniów, którzy odwiedzili wcześniej Londyn natychmiast dostrzegło podobieństwo między budynkiem parlamentu w Budapeszcie i parlamentu londyńskiego (tyle, że ten budapesztański jest większy). Korytarze, klatki schodowe, sale obrad, kopuły, witraże, złocenia, marmury – wszystko tam  jest imponujące. Niech wystarczy wiadomość, że do wystroju parlamentu zużyto „tylko” 40 kg złota, ale za to marmury w wielu miejscach to imitacja. Największe wrażenie zrobiła na nas oczywiście „sala pod kopułą”, która dawniej była salą obrad węgierskiej izby wyższej, a po jej likwidacji przeznaczona jest dla zwiedzających

 Kolejnym punktem programu był spacer po Wzgórzu Zamkowym. A skoro Wzgórze Zamkowe, to oczywiście był i zamek królewski, ale jeśli ktoś spodziewa się zwiedzać komnaty, sale balowe, sypialnie króla, buduar królowej to głęboko się rozczaruje. Pierwszy zamek, owszem zbudowano w XIII w. ale w czasie kolejnych wojen i najazdów wielokrotnie był on niszczony, a potem odbudowywany i dzisiejszy budynek odtworzono po zniszczeniach II wojny światowej bez rekonstrukcji sal wykorzystywanych przez rodzinę królewską. Teraz w zamku mieści się Muzeum Historii Budapesztu i Węgierska Galeria Narodowa.

Potem podziwialiśmy monumentalną konstrukcję Kościoła Koronacyjnego króla Macieja pw. NMP. W pamięci utkwił nam jego dach z kolorowych dachówek wykonany na wzór katedry św. Szczepana w Wiedniu. Na Wzgórzu obejrzeliśmy jeszcze fontannę Macieja przedstawiającą scenę polowania króla Macieja Korwina, a potem Basztę Rybacką, z której tarasów podziwialiśmy panoramę miasta.

 Na Wzgórzu Zamkowym oprócz budynków historycznych i zabytkowych znajduje się także Pałac, który jest siedzibą aktualnego prezydenta Węgier i właśnie tam, na Placu św. Grzegorza przylegającym do Zamku Królewskiego i Pałacu Prezydenckiego co godzinę odbywa się odprawa wart. Ceremonia trwa kilka minut i jest popisem stojącym na pograniczu musztry i baletu. Precyzja i niezwykły kunszt wykonania układu choreograficznego zachwyca wszystkich zgromadzonych licznie turystów.

 Niebawem opuściliśmy Wzgórze Zamkowe i po kilkunastu minutach  dotarliśmy w miejsce, które spragnionych dobrego jedzenia i kolorowych pamiątek turystów interesuje najbardziej – czyli Hali Vásárcsarnok, znajdującej się nieopodal Mostu Wolności. Mogliśmy tam spróbować tradycyjnych węgierskich przysmaków (np. langosza), a także kupić pamiątki i węgierskie słodycze.

Potem była obiadokolacja, a potem wyspa Małgorzaty, a na niej park, niczym Central Park w Nowym Jorku. Miejsce to zawdzięcza swoją nazwę córce króla Beli IV, świętej Małgorzacie, która przez większość swojego życia przebywała właśnie na tej wyspie, w klasztorze dominikanek. Obecnie znajdują się tam ruiny tegoż klasztoru, ale głównie jest to miejsce wypoczynku Węgrów, o czym świadczą tłumy spacerowiczów, rowerzystów, amatorów joggingu. Nagrodą za wielokilometrowy spacer była możliwość podziwiania imponujących dywanów kwietnych, ogrodu japońskiego i tańczących fontann.

Późnym wieczorem dotarliśmy nad Dunaj, gdzie odbył się godzinny rejs statkiem, podczas którego mogliśmy podziwiać wcześniej poznane części miasta nocą. Widowiskowo oświetlony gmach parlamentu, Wzgórze Gellerta, Wzgórze Zamkowe, kościoły, kolejno mijane przez nasz statek mosty i wyspy na Dunaju zachwyciły wszystkich ponownie.

Wszystkich przytoczonych tu mądrości dowiedzieliśmy się od naszego przewodnika, który wiedział wszystko nie tylko na temat zwiedzanych obiektów, ale i jak w miejscu gdzie obowiązuje zakaz skrętu w prawo bez łamania przepisów wykonać taki manewr, jak najkrótszą drogą dotrzeć z miejsca A do miejsca B, w której budce są najlepsze lody, a w której najlepsze langosze. Nie denerwował się kiedy piąta osoba z rzędu zapytała – kiedy będzie postój i co tu dużo mówić – uprzedzając nasze pytania wskazywał najbliższą toaletę.

 Szentendre, Wyszehrad i Esztergom – dzień trzeci

Trzeci, ostatni dzień naszej wycieczki rozpoczęliśmy tradycyjnie śniadaniem, po którym pożegnaliśmy budapesztański hotel Actor (hotel mieścił się w centrum Budapesztu) i opuściliśmy stolicę Węgier, udając się na północ w kierunku urokliwego węgierskiego miasteczka Szentendre. Zarówno wśród Węgrów, jak i wśród zagranicznych turystów miasteczko to nazywane jest najbardziej śródziemnomorskim miasteczkiem w Europie Środkowej, zaś niektórzy idą dalej i twierdzą, że to po prostu najpiękniejsze miasteczko tej części Europy. Swój urok zawdzięcza to miejsce Serbom, którzy się tu przed wiekami osiedlili i nadali architekturze oraz rozwiązaniom, nazwijmy je urbanistycznym, śródziemnomorski charakter. Są więc wąskie, kręte uliczki, czerwone i pomarańczowe dachówki, piaskowe i żółte elewacje, mnóstwo zieleni i zaułków, wszechobecne schodki, kawiarenki i knajpki, no i Dunaj, tak w tym miejscu szeroki, że przypomina morską zatokę. Dziwić się więc nie należy, że wybrali to miejsce na swój dom i miejsce pracy artyści, głównie malarze. Od XIX wieku tworzyło w Szentendre wielu znakomitych węgierskich twórców i mieszka ich tam do dzisiaj kilkuset.

Obowiązkowym punktem na szlaku wszystkich zagranicznych wycieczek jest w Szentendre Muzeum Marcepanu, które i my odwiedziliśmy. Obejrzeliśmy w nim księżnę Dianę i Michaela Jacksona z marcepanu oraz różne postacie, rozpoczynając od węgierskich królów, a skończywszy na postaciach z bajek. Na zakończenie odwiedziliśmy sklepik i zrobiliśmy obowiązkowe w tym miejscu zakupy. Potem jeszcze spacer bulwarami nad Dunajem i ostatnie zachwycone spojrzenia na śródziemnomorski krajobraz i … do autokaru.

Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy był Wyszehrad kojarzący się wszystkim historykom z dwoma zjazdami monarchów z XIV. Po pokonaniu wielu drabiniastych schodów dotarliśmy do sal częściowo odrestaurowanego zamku królewskiego Karola Roberta. Mogliśmy się tam poczuć jak Jan Luksmburczyk, Karol IV , czy wreszcie sam Kazimierz Wielki, który był bohaterem tych zjazdów.

Ostatnim miejscem, które odwiedziliśmy na Węgrzech był Esztergom, czyli Ostrzyhom. Miejsce gdzie Gejza II w 972 roku przyjął chrzest, a Stefan I Wielki w 1001 r. ustanowił arcybiskupstwo i koronował się. Można więc śmiało powiedzieć, że to takie węgierskie Gniezno. Najpierw odwiedziliśmy wspaniałą bazylikę, jak wszystkie zabytki w tym kraju zbudowaną na miejscu świątyni z XII w. w wieku XIX. Bazylika imponuje rozmiarami, monumentalizmem, jednolitą stylistyka utrzymaną w stylu klasycystycznym. Ze wzgórza obejrzeliśmy częściowo odrestaurowany Zamek Arpadów, potem krótki spacer malowniczymi uliczkami i … do autokaru. Przejechaliśmy most na Dunaju i już byliśmy na Słowacji, a dokładnie w miejscowości Szturowo, czyli … Parkany. Te same, Parkany pod którymi rozegrała się słynna bitwa w październiku 1683 r. wieńcząca zwycięstwo Jana III Sobieskiego pod Wiedniem, a dziś przypomina o tym wydarzeniu pomnik Jana III dumnie stojący w miejscu bitwy.

I znów przez Słowację, przez przejście graniczne w Zwardoniu wracaliśmy do Polski i do Sosnowca.

Zobaczyliśmy w czasie tych trzech dni bardzo dużo, dowiedzieliśmy się mnóstwo informacji na temat naszego tradycyjnego sojusznika, poznaliśmy zarówno wiele ciekawostek, jak i „szkolnych” informacji (to wszystko za sprawą nieocenionego pana Janka przewodnika). Przekonaliśmy się, że to prawda, że podróże kształcą. Jednego tylko nie nauczyliśmy się ni w ząb, nie nauczyliśmy się węgierskiego, języka który (poza bardzo nielicznymi wyjątkami) nie kojarzy się z niczym …